poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Tak jakby relacja z Fashion Week Poland

Zabieram się do napisania tego już od tygodnia, a wszystko przez to, że weekend spędzony w Łodzi nie należał do normalnych i nie wiem o czym powinnam napisać a co pominąć. Postaram się wybrać najciekawsze sytuacje jakie nas spotkały i już na wstępie zaznaczam, że niekoniecznie będą związane z modą. Potraktujcie ten post bardziej jak kartkę z pamiętnika niż opis samego wydarzenia.
Razem z Markiem do Łodzi wybraliśmy się już w czwartek, a 6h podróż PKP okazała się dużo mniej męcząca niż się tego spodziewaliśmy. Zasłonięte zasłony w przedziale i udawanie martwych za każdym razem kiedy ktoś przechodził doskonale odstraszały innych pasażerów dzięki czemu prawie całą drogę jechaliśmy sami, pozwalając sobie nie tylko na słuchanie muzyki na leżąco ale i na próbne sesje zdjęciowe w lustrze.
Na miejscu byliśmy po 19, a z dworca odebrał nas przemiły kolega Marka, u którego mieliśmy nocować. I teraz najważniejsze, absolutny hit do chwalenia się na polskim tygodniu mody i szczyt hipsterstwa. Spaliśmy w akademiku!

Mało tego, okazało się że do samego akademika nie możemy wejść normalnie przez bramkę tylko musimy przeskoczyć przez płot, (płot który jeszcze przez długi czas będzie nawiedzał mnie w koszmarach). Ale, kto by się tam przejmował takimi drobnymi nieudogodnieniami, noc była młoda więc postanowiliśmy wybrać się na pierwszy fashion weekowy after do Małego Pikusia. Pierwszy i chyba najlepszy after ze wszystkich, nie pamiętam do której się bawiliśmy, wiem, że tej nocy po raz pierwszy spadłam z płotu (nie byłam bardzo pijana, żeby nie było) na szczęście zdarłam sobie tylko rękę.
Po tym jak w nocy wydaliśmy majątek na imprezie w Pikusiu postanowiliśmy oszczędnie, tramwajem dostać się Tymienieckiego 24. Był to jeden z naszych głupszych pomysłów bo dotarcie na miejsce zajęło nam prawie 3h! Dlatego drodzy łodzianie, jeśli nie znacie dobrze swojego miasta to nie udawajcie, że jest inaczej i nie wskazujcie złej drogi zagubionym przyjezdnym.
Odebrałam swoją akredytację, przeszliśmy się po showroomie po czym stwierdziliśmy, że należy nam się odpoczynek w parku obok. Relaks w naszym stylu na świeżym powietrzu sprawił, że zgłodnieliśmy dlatego czym prędzej udaliśmy się po sushi (innego wyboru nie mieliśmy). Przy płaceniu okazało się, że nie mam portfela, wpadłam w panikę ale na szczęście trzeźwo myślący i zawsze ogarnięty Marek zaprowadził mnie za rękę do informacji gdzie okazało się, że mój portfel już leżał wśród rzeczy znalezionych (najprawdopodobniej zostawiłam go tam odbierając akredytację).
Później było już w miarę spokojnie. W końcu udało mi się osobiście poznać blogerkę, z którą rozmawiam już od dobrych paru lat, Vimari towarzyszyła nam tego dnia do końca przy okazji dokarmiając przedziwnymi smakołykami :)
Dodam, że stylóweczka Marka z tego dnia jest chyba moją ulubioną, a kurtka moro z polską flagą na ramieniu, którą zawinęliśmy z akademika to absolutny hit. Bluzka "Go eat" to DIY podobnie jak moja z poprzedniego wpisu.
Wieczorem, prosto z FW pojechaliśmy nastroić się przed kolejnym afterem do Ewy i Dawida. To nastrajanie zajęło nam chyba nieco za dużo czasu, bo kiedy w końcu dotarliśmy do klubu, którego nazwy nie pamiętam, na after Hiro "nikogo" już nie było. Pominę to co działo się dalej, do akademika wróciliśmy w miarę wcześnie i tym razem udało mi się nie spaść z płotu. Co prawda miałam trochę rozwalony palec u prawej ręki, ale nie wiem jak i kiedy to się stało.
Deszczowa pogoda znacznie opóźniła nasze pojawienie się na FW w sobotę, jednak nie traciliśmy naszych dobrych humorów. Do czasu pokazu MMC Studio kiedy to siedząc już na swoich miejscach bez możliwości wyjścia bo pokaz właśnie się rozpoczynał, trzeźwo myślący i zawsze ogarnięty Marek zorientował się, że nie ma swojego iphona i że najprawdopobniej zostawił go na kanapach przy toaletach, lub na kanapach przy sushi, lub na ławce w parku, lub...
Wracając do pokazu, zarówno ja jak i Marek uważamy, że był on najlepszy ze wszystkich na które udało nam się wejść. Nie tylko kolekcja ale i muzyka i całe "show" zrobiło na nas największe wrażenie i gdyby nie stres związany z zagubionym telefonem mogłabym powiedzieć, że był to jeden z przyjemniejszych momentów tego weekendu. Przez to, że szczęścia mamy więcej niż czegokolwiek innego telefon znalazł się. Leżał tak jak go zostawiliśmy na kanapach przy toaletach. Przez ponad godzinę nikt się nim nie zainteresował, miłe zaskoczenie :) Z radości porobiliśmy sobie kilka fotek w toaletowym lustrze!
After w klubie Lordi's nie należał do najlepszych i to nie tylko nasza opinia. Jak większość po kilku godzinach przenieśliśmy się do Małego Pikusia gdzie praktycznie nie dało się oddychać od ścisku, ale i tak było na tyle fajnie, żeby zostać do 6 i w drodze do akademika po raz kolejny spaść z płotu. Tym razem nabiłam sobie ogromnego siniaka, którego plusem jest to, że wygląda jak modny w tym sezonie motyw galaktyki!
Sobotę odsypialiśmy długo. Nabieraliśmy sił na całą noc robienia czegoś, bo okazało się, że nie możemy dłużej nocować w akademiku. Udało nam się zdążyć tylko na ostatni pokaz. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem tego jak zaraz po nim, kiedy większość gości wyszła wszystko zaczęło się składać, a showroom dosłownie znikał z minuty na minutę. Takie trochę święta, święta i po świętach, długie przygotowania i nagle koniec. Chciałoby się jeszcze ale trzeba poczekać kolejne pół roku.
Przez resztę nocy mieliśmy zwiedzać miasto, niestety padało dlatego posiedzieliśmy przez chwilę w Cafe Wolność gdzie brak klientów i czerwone światło sprawiały, że czuliśmy się jak filmie o seryjnych mordercach.
Po godzinie pierwszej w nocy poczułam, że zmęczenie jest silniejsze i poszliśmy przespać się do hotelu. Mądra decyzja, bo mimo, że minął już tydzień od powrotu ja dalej chodzę chora, a przez pierwsze dwa dni po wydarzeniu nie mogłam ruszyć się z łóżka.
Podsumowując wycieńczający i kosztowny ten polski tydzień mody, ale warto i już nie mogę doczekać się kolejnej edycji :)

PS
Jeżeli dotarliście do końca tego wpisu to bardzo się cieszę. Planuję jeszcze co najmniej dwa Fashion Weekowe posty, ale już bardziej foto ;)

10 komentarzy:

  1. Ha, ha, sikam ze śmiechu. Uwielbiam Was :-***

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajne :) ej nie ma. Info o śniadaniu na którym sie spotkaliśmy hehehe

    OdpowiedzUsuń
  4. No i bardzo dobrze! W końcu coś więcej niż na innych blogach.. nic tylko zdjęcia, ściana sponsorska jakże osławiona :D i co tam w modzie słychać, a to że to event imprezowy to już nikt nie wspomni :D Tak więc congrats, szczególnie jakże modnego siniaka ;).

    OdpowiedzUsuń
  5. A mi bardziej podoba się taka relacja, niż same zdjęcia :)
    Teraz za to jeszcze bardziej żauję, że mnie tam nie było, no ale xD
    W takim razie czekam na fotorelację <3

    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  6. Heheheh dobre:) podoba mi sie bardzo:) zapraszam do siebie

    OdpowiedzUsuń